Mazurska majówka
Mazury są dla mnie jak mekka, do której co roku podążam z ekscytacją i utęsknieniem. Po ciszę, po zapachy, po czas z moimi ukochanymi bliskimi.
W tym roku wybraliśmy się w okolice Burdąga na zorganizowany przez jedną z warszawskich szkół jogi ashtanga warsztat. Zorganizowany tzn. z dniem wyznaczonym rytmem porannych i wieczornych sesji jogi w uroczych okolicznościach lasu, łąki i sadzawki gdzie ulokowała się prężna żabia orkiestra. Mieszkaliśmy w oborze, jogę ćwiczyliśmy w stodole a pyszne wegetariańskie posiłki, pośród których królowały różnej maści kotleciki, spożywaliśmy wspólnie na tarasie przy długim drewnianym stole z widokiem na stawy.
Mimo doświadczania dobrej atmosfery, wszelkich wygód i pysznego wegetariańskiego jedzenia, nie bylibyśmy sobą gdybyśmy tylko na kontemplacji tychże uroków poprzestali.
Zabraliśmy ze sobą rowery, bez których trudno pobyć w przejrzystych borach sosnowych, odkryć schowane przed oczyma rzeszy turystów dzikie plaże nad przeźroczystym jeziorem czy wsłuchać się we wszechobecną ciszę, zmąconą tylko usypiającym szumem drzew. Ogólnie uważam, że pobyt na Mazurach, oczywiście po stronie lądu, bez rowerów byłby mocno ograniczający. I ze względu na możliwości czysto dojazdowe ale przede wszystkim poznawczo-widokowe. Bo jak tu inaczej wypatrzeć – idąc za nikłym tylko odgłosem – pracę dzięcioła czy naziemne gniazdo żurawi i usłyszeć ich charakterystyczny i przejmujący klangor?
Ku utrapieniu R. – ssaka lądowego, EF, Zetek i jak uwielbiamy wodę. Na przyjemną termicznie kąpiel w jeziorze trzeba jeszcze niestety poczekać, ale pomoczyć stopę snując się kajakiem po rzece Omulew można było tym razem.
Wybraliśmy się na krótki spływ, ciesząc się towarzystwem pary łabędzi i niskim poziomem wody, umożliwiającym swobodne przepłynięcie pod usytuowanymi na rzecze mostkami. Latem na tej trasie w niektórych miejscach trzeba przenieść kajak. Jeśli tego nie lubicie, mnogość niebieskich ważek i roślinność na dnie rzeki przypominająca snujący się zielony dywan, będą z pewnością rekompensatą.
A po spływie, czas na pierwszy wiosenny wianek. Dysponowałyśmy olbrzymią ilością kwitnących na łące mniszków. Zetek i EF zrywali, ja plotłam. Trzymał się kilka godzin ku nieustającej uciesze obdarowanej:)
Komentarze