Jesteś po czterdziestce? Naprawdę?!
No. Naprawdę.
Szczerze mówiąc, nie wiem, na czym polega fenomen przeżywania kolejnych „granicznych” czy „okrągłych” urodzin.
Dla mnie jedynymi wyczekiwanymi rodzinami były 18-te. Oczywiście ze względu na symbolikę – staję się dorosła, odpowiedzialna za siebie, nie muszę pytać rodziców o zdanie, sama o sobie stanowię i decyduję, teraz zaczną się realizować moje marzenia, będzie tak jak ja chcę. Oraz formalne zmiany – posiadanie dowodu osobistego upoważniającego m.in. do założenia własnego konta w banku, podpisania zgody na bycie dawcą organów i innych mniej szczytnych acz ówcześnie znamiennych wydarzeń jak np. wejście do klubu studenckiego.
Czy coś owego dnia moich 18-tych urodzin w moim życiu się wydarzyło, czy coś się drastycznie zmieniło? No, nie. Pamiętam tę trwającą kilka miesięcy nadzieję, że oto bliżej niesprecyzowane COŚ się wydarzy i odmieni moje, zupełnie normalne, przeciętne i spokojne dotychczasowe życie. Nadzieja oczywiście niemająca żadnego racjonalnego uzasadnienia, a będąca oczywiście pokłosiem wychowania z bajkami Disney’a w tle, gdzie do obowiązkowo zagubionej i znudzonej księżniczki przyjeżdżał na białym koniu rycerz aby nadać sens jej życiu.
I rozczarowanie, kiedy rok później byłam dokładnie w tym samym miejscu swojego życia, nie licząc uwieńczonej zdaną maturą edukacji w szkole średniej.
Dlatego też kolejne, 20-te, 30-te oraz ostatnie 40-te przyjmowałam ze stoickim spokojem radośnie obserwując ekscytację rodziny i znajomych, że to przecież takie „okrągłe” urodziny.
A może w moim przypadku bardziej magiczne i sprawcze są te „kanciaste”? Dam znać, gdyby tak się okazało.
Komentarze